Historia polsko-duńska
Adam Bielnicki
polski historyk mieszkający w Danii
Sąsiad bliski i nieznany
(Referat został przedstawiony na kursie doskonalącym TKOP w Danii 5 listopada 2006r. w Kopenhadze.)
Stosunki polsko duńskie to dziwny przypadek. Mimo niewielkiego oddalenia mało o sobie przez stulecia wiedzieliśmy. Zapewne z winy Bałtyku, w myśl staropolskiego porzekadła, że: Może nie znać co to morze, Polak kiedy pilnie orze. Jednak podstawową przyczyną było konsekwentne zorientowanie polityki Polski w kierunku wschodnim i południowym. A zatem z racji szczupłości materiału poprowadzimy naszą gawędę dwoma torami.
Pierwszy – to kontakty i wzajemne oddziaływanie a drugi, równie bogaty – wspólnota losów i podobne doświadczenia, -nie zawsze przez współczesnych zauważane, doceniane i wykorzystywane.
Żyjący z morza Duńczycy przejawiali więcej ruchliwosci a ślady ich obecności, może nawet osadnictwa, znajdujemy na wybrzeżu -w nazwach miejscowości: Oksywie, Rozewie czy Holm na Leniwce. Trwałą osadą –prawdopodobnie kupiecką, był także Jomsborg (Jumme) na Wolinie. Do łupieżczych wypraw Wikingów na większą skalę prawdopodobnie nie dochodziło. Czy to z powodu niewielkiej atrakcyjności słowiańskich puszcz czy silniejszej niż gdzie indziej woli oporu.
U początku naszych udokumentowanych dziejów, wkrótce po przyjęciu chrześcijaństwa, jesteśmy świadkami kontaktów „ma najwyższym szczeblu” w postaci związków matrymonialno-dynastycznych. Córka Mieszka I, Świętosława, znana w Skandynawii pod imieniem Storrady lub Sigrydy, wyszła za Swena Widłobrodego i choć ostatecznie małżonek wypędził ją do szwagra –Bolesława Chrobrego, sojuszowi dwóch królów-wojowników to nie przeszkodziło. Ale o tym, że twórca duńskiego imperium Morza Północnego, zdobywca Anglii, Kanut Wielki był wnukiem Mieszka I , wie zapewne jedynie kilku badaczy średniowiecza.
Rychłe załamanie się duńskiego imperium i pogrążenie Danii w chaosie spowodowało, że w ciągu następnych dwóch wieków kontakty z dzielnicową Polską Piastów były nadzwyczaj ograniczone. Egzotyczne i pozbawione skutków przymierze synów św. Knuda Lawarda z Krzywoustym czy nieskuteczne zakusy Waldemara II na Pomorze zasłużyły jedynie na wzmianki na marginesach kronik 12. i 13. wieku.
Kolejnym przebłyskiem w stosunkach, – no, może nie polsko ale pomorsko-duńskich, była postać i działalność małżonki jednego z pomniejszych władców Danii, Krzysztofa I -Małgorzaty, córki Sambora z Lubiszewa. Ów Sambor, acz tytułowany księciem, mocarzem zapewne nie był i można iść o zakład, że niewielu z Państwa o Księstwie lubiszewskim słyszało. Był to jakis pośledni gródek odkryty przez badaczy na przedmieściach dzisiejszego Tczewa. Energiczna Małgorzata, wydana w roku 1252 za jednego z młodszych braci królewskich doszła do znaczenia i wielkich wpływów, gdy niespodziewanym obrotem fortuny Krzysztof został królem. Jako żona Krzysztofa i matka-regentka małoletniego Eryka Klipinga, -Czarna Greta lub Margrete Sprenghest („co koń wyskoczy”), dzielna Słowianka była nie tylko Amazonką czy łowczynią, ale twardym politykiem i przez dziesięciolecia wywierała istotny wpływ na politykę swej przybranej ojczyzny.
Wspomnijmy także o przelotnym sojuszu Łokietka z Erykiem Mændved’em, sojuszu na tyle „ezgzotycznym”, że w przekonaniu strony duńskiej Polska stała się lennem Danii.
Do prawdziwych kontaktów na „najwyższym szczeblu” doszło dwukrotnie gdy Kazimierz Wielki , w latach 1363 i -64 gościł w Krakowie Waldemara Atterdaga. Pozostała pamięć o uczcie u Wierzynka, ale któż pamięta o zawartym w 1350 przymierzu, -skierowanym prawdopodobnie przeciw agresywnej Litwie.
Kontakty między powstającym w wyniku Unii Horodelskiej państwem polsko-litewskim a zawiązaną nieco później Unią Kalmarską nie były zbyt ożywione, ale stanowią dobitny przykład wspólnoty losów obydwu organizmów, wystawionych na ekspansję żywiołu niemieckigo na wschód i północ. Były to bowiem, po wyludnieniu spowodowanym Czarną Śmiercią, czasy nasilonej ekspansji niemczyzny -chłopów, mnichów, kupców i rycerstwa, ekspansji uosobionej w postaciach Hanzy i Zakonu Krzyżackiego. Można dowodnie wykazać, że niektóre posunięcia wojenno- dyplomatyczne Krzyżaków w stosunku do Danii i Polski były ściśle skoordynowane jak np. spory o Ziemię Dobrzyńską i o Gotlandię.
O pewnym – dość barwnym- epizodzie w naszych stosunkach można mówić w odniesieniu do postaci króla Eryka Pomorskiego. Ów pół-Słowianin z Darłowa gościł na ślubie Jagiełły z Zofią Holszańską, a pamiatką jego wizyt jest Baszta Duńska na Wawelu. Awanturniczy władca roił też plany małżeńskie w odniesieniu do córki Jagiełły Jadwigi, a swój burzliwy żywot zakończył, zdetronizowany i wygnany, jako przywódca bałtykich piratów, w rodzinnym, -dziś polskim- Darłowie !
Nie zawsze tak przyjazne, acz bez poważniejszych skutków, bywały nasze stosunki, gdy na duńskim tronie zasiadła dynastia Oldenburska, ów monotonny ciąg Chrystianów i Fryderyków. Chrystian I wypowiedział nawet Polsce wojnę razem z Krzyżakami, ale widocznie w Krakowie nie traktowano go zbyt poważnie, skoro milczą o tym polskie kroniki.
Podobnie marginalnym okazał się sojusz Fryderyka I z Polską, która w czasie I Wojny Północnej przeciwstawiała się w Moskwie i Szwedom w Inflantach, ale Polacy dość skutecznie pomagali stronom z zawarciu pokoju w Szczecinie.
Pokój pokojem, ale połowa wieku XV byla świadkiem wybuchu długiego i o zmiennych losach konfliktu o panowanie nad Bałtykiem. O Dominium Maris Baltici ! Szeregu konfliktów między Szwecją, Moskwą, Danią i Polską, podsycanych również, przez żywotnio zainteresowane ważnym handlem z Polską i Rosją, państwa morskie i kupieckie: Anglię, Hanzę i Niederlandy. Zaś złożoność owego konfliktu potęgował bardzo ostry podział ideologiczno religijny: katolickiego Południa i protestanckiej Północy.
Wydarzenia na odcinku polsko duńskim ograniczały się, na przemian, do marginalnych sojuszy i niezbyt poważnych, acz dotkliwych demonstracji siły. Flota Fryderyka 2. zaatakowala flotę gdańską na redzie tego miasta i napadła na Elbląg a w król duński kazał aresztować poselstwo francuskie podróżujące morzem do Polski w związku z elekcją Henryka Walezego.
Dylematy wyznaniowo – strategiczne ponownie dały znać o sobie w okresie mało przemyślanych eskapad wojennych Chrystiana IV, protestanckiego fundamentalisty i religijnego fanatyka. Z jednej strony pałał on nienawiścią i zazdrością wobec rosnącej potęgi protestanckiej Szwecji, z drugiej mierziła go myśl wiązania się z arcykatolicką Polską będącą główną przeszkodą w szwedzkich planach opanowania wszystkich brzegów Bałtyku. Przykładem braku konsekwencji w myśleniu strategicznym była napaść na flotę gdańską w jej własnym porcie tylko z powodu podniesienia ceł nakładanych na duńskich kupców. To że osłabienie Gdańska toruje drogę szwedzkiej ekspansji, najwyraźniej Chrystianowi przez myśl nie przeszło. Zapłaciła za to Dania druzgoczącą klęską swej floty w starciu ze Szwedami w kilka lat później.
Godnym szerszego omówienia i najbardziej znanym epizodem w stosunkach polsko-duńskich jest bez wątpienia wyprawa do Danii 6-tysięcznej dywizji Stefana Czarneckiego w czasach szwedzkiego potopu z lat 1655 -60. Jej niezrównany opis w pamiętnikach Jana Chryzostoma Paska powinien stać się obowiązkową lekturą każdego kogo zachwyciła Trylogia a komu przyszło mieszkać pod duńskim niebem. Przeprawa polskiej jazdy na Als i zdobycie Koldyngi, oraz barwny opis Danii i jej mieszkańcow w XVII wieku, zasługują na jak najszerszą popularyzację. Zwłaszcza wobec zdecydowanie negatywnego opisu tych samych wydarzeń w opracowaniach duńskich. Te ograniczają się głównie do lamentów nad drapieżnością Polaków, którzy nie wahali się przed rekwizycją ostatniej krowy, kury i wiązki siana w kraju ogołoconym uprzednio przez Szwedów, Brandenburczyków i wojska cesarskie.
W Danii pod panowaniem Fryderyka III, acz Polsce niechętnej, pamiętano bolesne razy zadane przez wspólnego wroga – Szwecję i z najwiekszą obawą obserwowano spektakularne sukcesy Karola X Gustawa -jego polskie podboje. Dlatego też wiadomości o pierwszych polskich sukcesach spowodowały przystąpienie Danii do wojny. Do wojny, która po raz kolejny doprowadziła do błyskawicznej klęski i ponownej, szwedzkiej okupacji.
Śmiertelnie niebezpiecznych Szwedów należało raz na zawsze powstrzymać. W tym też celu doraźna koalicja Cesarsko-prusko-polska wysłała do Danii, w pościgu za Karolem Gustawem wspólny korpus ekspedycyjny. Szwedzi zostali ostatecznie pokonani, w bitwie pod Nyborgiem a oddziały polskie pod dowództwem Kazimierza Piaseczyńskiego stawały dzielnie choć tym razem w zmniejszonej liczbie.
Albowiem to właśnie wtedy Stefan Czarnecki, jak śpiewamy w naszym hymnie, „…Dla Ojczyzny ratowania wrócił się przez morze !” Polsce groził bowiem kolejny najazd oraz rozbiór a dla duńskiego sojusznika nic więcej zrobić nie było można. Armię szwedzką wprawdzie pokonano, ale na mocy traktatu pokojowego Dania utraciła znaczną część swego terytorium, tak że Kopenhaga stała się nagle miastem granicznym.
Skutkiem tej, kolejnej klęski było zaprowadzenie przez Fryderyka III władzy absolutnej. Nastąpiło to w tym samym czasie, gdy Jan Kazimierz i jego otoczenie usiłowali bezskutecznie również w Polsce wzmocnić chylącą się ku upadkowi władzę monarszą. Wiadomości o wydarzeniach duńskich wywołały taki popłoch pośród polskiej szlachty, że pierwsza polska gazeta Merkuriusz Polski ocenzurowała doniesienia z Kopenhagi, zapewne dlatego by nie wzbudzać dalszego wzburzenia pośród „panów braci” opierających się wszystkiemi siłami najmniejszej nawet próbie wzmocnienia rządu, władzy królewskiej i ratowaniu państwa.
Przez następne dziesięciolecia stosunki polsko-duńskie były niezbyt ożywione, chociaż August Mocny był siostrzeńcem króla duńskiego a nasze obydwa kraje znacznie ucierpiały w wyniku wojen między wielkimi sąsiadami: Szwecją Karola XII i Rosją Piotra I. Kończący owe zmagania pokój w Nystad z roku 1721 zwiastował nową epokę w rejonie Bałtyku. Zaczęła gasnąć potęga Szwecji a Polska i Dania na długo popadły w narastającą zależność od Rosji. Zapewne różnica między twardymi rządami absolutnego króla w Danii i narastającą anarchią polskiej Złotej Wolności ograniczyły wzajemne stosunki do końca wieku XVIII. Mimo iż znany polityk i reformator gospodarki duńskiej Joh. Bernstorff był przez kilka lat posłem przy Auguście III.
Losy naszych krajów w „epoce” wojen napoleońskich miały tyle wspólnego, że Polacy stanęli przy Bonapartym z nadzieją odzyskania wolności, natomiast Dania została popchnięta w sojusz z Francją przez brutalność Anglii, jej wojnę prewnencyjną, zniszczenie Kopenhagi i zagarnięcie całej duńskiej floty. Obydwa kraje dobrze na sojuszu z Napoleonem nie wyszły: Dania okrojona terytorialnie i zrujnowana, – Polska na sto lat podzielona przez trzy ówczesne supermocarstwa.
Kontakty i wzajemne oddziaływanie polsko- dunńskie w czasach rozbiorów ograniczały się siłą rzeczy, jedynie do sfery ducha, do sztuki. B. Thorwaldsen stworzył pomniki Kopernika, Potockiego i najsłynniejszy -Ks. Józefa Poniatowskiego, pewną popularność zyskała powieść Karstena Hauch’a „Rodzina Polska” a owocem wizyty w Warszawie wybitnego pisarza duńskiego z końca XIX wieku, Georga Brandesa stał się obszerny i sympatyczny opis życia w byłej stolicy, byłego państwa żyjącej w okowach wieloletniego stanu wojennego, rusyfikacji i represji Moskali. Nie pozbawione sympatii i współpracy były stosunki polskich i duńskich posłów do pruskiego Reichstagu. Wiekowa fascynacja Duńczyków wielkim sąsiadem z południa osłabła znacznie po wojnie roku 1864 i duńscy posłowie z utraconej Południowej Jutlandii z wzajemnością wspierali polskich deputowanych z Poznańskiego czy Śląska w oporze przeciw germanizacyjnej polityce Bismarck’a.
W takich to proporcjach, w takiej skali rozwijały się stosunki nieodleglych w gruncie rzeczy sąsiadów. Dominowali w nich królowie, ministrowie, wojskowi, artyści, czasem kupcy, przemysłowcy lub marynarze. Tak było do końca wieku XIX, kiedy to to dla potrzeb dynamicznie rozwijającego się duńskiego rolnictwa zaczęto sprowadzać, w sposób zorganizowany, tanią siłę roboczą -głównie z zaboru austriackiego. Od roku 1895 coraz więcej robotników rolnych szukało pracy „na Saksach”, pod którym to pojęciem odbywała się masowa emigracja do zachodnich Niemiec, Ameryki i właśnie Danii. Przykład owych „roepolakker”, głównie kobiet, przywoływany jest dziś bez umiaru, a i bez głębszej znajomości przedmiotu, jako argument mający uspokoić obawy związane z masowym importem wymagających i nierzadko wrogo nastawionych rzesz osadników z dalekiej Afryki czy Bliskiego Wschodu. Polskie „dziewczyny buraczane” nie były w gruncie rzeczy tak bardzo kulturowo odległe od duńskich wiesniaków z Lolland czy Falster. Były tylko mniej wykształcone i pozbawione, -przynajmniej w początkowych latach, jakiegokolwiek wsparcia prawnego czy urzędowego oraz zdane na łaskę i niełaskę pośredników – najczęściej znających polski Niemców. O stopniu wyzysku i warunkach pracy może świadczyć fakt, że w roku 1908 konieczne stało się ustanowienie „Pollakloven”, przepisów regulujących warunki pracy i poskramiających najdrastyczniejsze formy wyzysku. Nadmieńmy, że w roku 1918 pracowało w Danii około 12 tysięcy ludzi, których ojczyzna właśnie wtedy odzyskała państwowość i że mogli się wreszcie nazywać Polakami, oraz na równi z innymi cudzoziemcami oczekiwać wsparcia i opieki od kogoś więcej niż nielicznych, polskich duszpasterzy. Istniał już wprawdzie Związek Polski, prowadzący trzy szkoły, ale przecież istnienie polskiego poselstwa było nie do przecenienia.
Nowy rodzdział w stosunkach polsko-duńskich otworzył się z chwilą pojawienia się na mapie Europy niepodległego państwa polskiego. I w tym właśnie miejscu należy przypomnieć czynniki i uwarunkowania jakie formowały stosunek społeczeństwa duńskiego pierwszej połowy XX wieku do fenomenu pod nazwą Polska. Nie sprzyjał nam całkiem naturalny, wrodzony ludziom mniej wykształconym, konserwatyzm. Przeciętny zjadacz „razowego chleba” wiedział od ojców i dziadów, że Europą władają królowie i cesarze- a pośrd nich ten miły i sympatyczny kuzyn Jego Królewskiej Duńskiej Mości -car Rosji, Rosji która tak skutecznie ucierała nosa niemiłym Szwedom. Jakże więc mogli wzbudzać sympatię jacyś Polacy, buntownicy ? Wprawdzie po rewolucji cara zabrakło, ale władza komisarzy robiła co mogła, by obraz zaborczych Polaków, awanturników zohydzić i udowodnić, że owo sezonowe państwo racji bytu nie ma. W podobnym tonie przedstawiała nas strona niemiecka, z natury rzeczy solidniej w duńskiej mentalności osadzona. I niewiele zmieniał fakt, że wraz z Polakami przystępowali Duńczycy do plebiscytu roku 1920 mającego skutki niemieckiej zaborczości odwrócić.
Nie sposób nie wspomnieć o mało docenianej, a przecież wcale ważnej, nazwijmy ją emocjonalnej, stronie zagadnienia. Co pojęcie „Polak” oznaczało dla przeciętnego Duńczyka wychowywanego od pokoleń w protestanckim etosie posłuszeństwa i szacunku dla „zwierzchności” Øvrigheden ! Dla niego Polak to był parobek, wyrobnik, żyjący „po polsku” i modlący się do figur czy obrazów, mały niepoważny, często zapalczywy człowieczek. Indywiduum porywcze, harde i wobec autorytetów nieufne. A czy widział ktoś, kiedy Polaka o tak zaszczytnym statusie jak „pan hurtownik”… hr. Grosserer, hr. Propieterer, hr. politimester, czy – myśl wręcz swiętokradcza -hr.kgl. Jagtkaptain ? Czy więc można było oczekiwać sympatii dla takiego, nowopowstałego kraju i jego mieszkanców !?
Potrzeba było lat, by Duńczykow z nowym sąsiadem oswoić. Pracowało nad tym poselstwo Rzeczpospolitej pomagając w nawiązywaniu kontaktów gospodarczych, -Polska w pierwszych latach niepodleglości budowała w Danii statki, ułatwiając szkolenie polskich działaczy spółdzielczych oraz kontakty kulturalne. Np. konsulem w Kopenhadze był przez czas jakiś Jarosław Iwaszkiewicz i tu właśnie powstały jego „Czerwone Tarcze”.
Współpracy politycznej nie ułatwiało odmienne podejście i inny stosunek do naszych potężnych sąsiadów-wrogów. Polska wiedziała, czego można ze strony Sowietów i Trzeciej Rzeszy oczekiwać, Polska się zbroiła (poświęcając ok 40 % budżetu na obronę). Dyplomacja polska zabiegała, między innymi w Danii, o stworzenie jakiejś wspólnoty państw naszego regionu zdolnej, jeśli nie zwalczać, to przynajmniej oddziaływać na źle skrywane intencje przyszłych agresorów tak tragicznie zrealizowane w roku 1939. Zabiegi takie w przypadku Danii trafiały na wyjątkowo niesprzyjający grunt. Dania pod rządami socjademokratów i radykałów rozbrajała się konsekwentnie, wydatki na obronność oscylowały wokół jednego procenta a kwintesencją duńskiej polityki zagranicznej stała się słynna mowa premiera Stauninga w Lund wiosną roku 1937. Gorący socjalista, „ojciec narodu” oświadczył, -w odpowiedzi na bardzo nieśmiałe sugestie współpracy ze strony neutralnej Szwecji, że Dania nie będzie „psem łańcuchowym” Północy !
W Berlinie deklarację taką przyjęto do wiadomości i chociaż Dania stała się, zaraz po Polsce, następną ofiarą hitlerowskiego najazdu, wojenne losy Polaków i Duńczyków oddalone były o lata świetlne. Za miarę ich odmienności przyjąć można, na przykład, los obydwu stolic ! Nową i niezwykłą formą naszych kontaktów w ciągu owych „czterech mrocznych” lat były lądowania polskich lotników zestrzelonych nad Danią w czasie przelotów zaopatrzeniowych dla Kraju lub bojowych nad Niemcy. W początkowej fazie wojny, gdy wydawało się, że Niemcy wojnę wygrają, lądowanie na duńskiej ziemi nie zapewniało bynajmniej bezpieczeństwa, zwłaszcza ze strony lojalnej wobec okupanta władzy. W tym miejscu nie można nie wspomnieć o postawie duńskiego lekarza wojskowego doktora Helge Tramsena, członka komisji badającej masakrę katyńską. Do końca życia, w latach 70-tych, głosił prawdę o sowieckich sprawcach zbrodni, mimo dotkliwych szykan ze strony salonowych komunistów tak licznych i wpływowych w powojennej Danii.
W końcowej fazie wojny, gdy nawet najbardziej lojalni wobec Niemców politycy zwrócili swe sympatie ku Wielkim Demokracjom Zachodu (a także ku równie Wielkiemu Stalinowi) traktowanie zarówno lotników, jak polskich przymusowych robotników zmieniło się diametralnie. Przypomnijmy w tym miejscu, że barbarzyństwo wojennej zawieruchy zapędziło pod duńskie niebo, na stałe lub przejściowo, stosunkowo liczną grupę rodaków: deportowanych, robotników przymusowych i uchodźców. Polacy spotykali się na ogół ze współczuciem i życzliwością, choć ich przyjęcie w niczym nie przypominało dzisiejszego zauroczenia obcymi, forsowania intensywnej integracji, -nb. na warunkach przybyszów i z całym sztafażem politycznej poprawności. Nierzadkie bywały natomiast przejawy niechęci ze strony licznych entuzjastów Rosji i „socjalistycznej szczęśliwości. Zdarzało się także okazywanie protekcjonalnej wyższości ze strony mnożących się po wojnie „bohaterów ostatniej godziny”, zwycięskich bojowników podziemia (jak wiadomo: Istedgade nie poddaje się nigdy !) Tacy weterani uważali, że mają prawo patrzeć z góry na pokonanych żołnierzy Września czy Akowców, którzy swoich ulic obronić nie potrafili.
Rzecz jasna, że rok 1945 otwierał nowy rozdział w naszych, sąsiedzkich stosunkach. Ale, o dziwo, mimo geograficznego zbliżenia, -przecież decyzją Wielkiej Trójki „przysunięto” Polskę kilkaset kilometrów bliżej Danii, mimo postępu techniki np. w transporcie i komunikacji, -staliśmy się sobie zdecydowanie bardziej odlegli. Wprawdzie w pierwszych latach powojennych, kiedy narzucona Polsce władza udawała „rządy ludowe i demokratyczne”, utrzymywano pewne kontakty z socjaldemokratyczną i ludową Skandynawią. Rósł esport węgla do duńskich elektrowni, duńskie ekipy lekarskie przybywały do Polski, by dokonywać szczepień przeciwgruźliczych młodzieży a autentycznemu (do czasu) ruchowi spółdzielczemu pozwalano czerpać ze wzorów duńskiego rolnictwa.
Wszystko to skończyło się po roku 1948, gdy Moskwa postanowiła porzucić wszelkie pozory normalnego ustroju i rozpoczęła brutalne wdrażanie stalinizmu. Po zamachu w Czechosłowacji, blokadzie Berlina i po wstąpieniu Danii do NATO Żelazna Kurtyna zapadła na dobre a jedynymi Polakami zjawiającymi się w Danii byli wybierający wolność marynarze, rybacy i lotnicy -z pilotami Jareckim i Jaźwinskim na czele, którzy swymi bojowymi mig’ami lądowali na Bornholmie w marcu 1953.
W miarę ocieplania się Zimnej Wojny międzysąsiedzkie stosunki powoli się ożywiały, ale „regułą prawej ręki” pozostawało, że z polskiej strony dozowane były one na miarę potrzeb propagandy i wywiadu oraz sterowane twardą reką bezpieki i politruków, podczas gdy pośród Duńskich partnerów roiło się od naiwnych fantastów, wielbicieli „postępu”, rewolucji i wszystkiego co ze Wschodu pochodziło. Wymiana delegacji oficjalnych, spotkania sportowców czy zawieranie umów o „miastach bliźniaczych” jeśli miały jakieś znaczenie, to tylko na tyle, na ile przemyślność rodaków pozwalała wyprowadzić w pole służbowych „opiekunów”. Z kolei wrażenia Duńczyków wpuszczanych do peerelu tylko bardzo powoli pozwalały na prawdziwe zbliżenie. Wścibska obstawa, trudności językowe i natrętna propaganda prawdziwym kontaktom sprzyjały w niewielkim stopniu. O głębi zrozumienia życia za żelazną kurtyną niech świadczy pochwała pewnego działacza LO, który zachwycony krakowskim hejnałem zaliczył go do osiągnięć „władzy ludowej”.
Także żenująca sprawa pomarcowej emigracji popularności Polsce nie przysporzyła. Przybycie do Danii kilku tysięcy Żydów-Polaków przybliżyło Duńczykom sprawy polskie, aczkolwiek w niezbyt pozytywnym świetle. Było to zasługą tyleż zbrodniczo głupiej propagandy Warszawy co złośliwych, rewelacji uprzedzonych kół na Zachodzie głoszących uparcie, że: „P o l a c y wypędzają Żydów”! Zaufania i zbliżenia nie pogłębiały również powtarzające się wiadomości o polskich jednostkach desantowych przygotowywanych do ataku na Danię w ramach sowieckiej, generalnej rozprawy z kapitalistycznym światem. -Na szczęście tylko wtajemniczeni wiedzieli wówczas o wyznaczonych w Danii celach dla sowieckich bomb atomowych…
Do prawdziwego postępu we wzajemnych stosunkach i lepszego poznania doprowadziło dopiero przybycie dość licznej emigracji post-solidarnościowej.
Ale, tak Bogiem a prawdą, sumując minusy i trudności w naszych stosunkach czasu zimnej wojny nie można uniknąć pewnego, zasadniczego pytania.
-Czy mogli być sobie bliżsi: najbardziej anty-natowski kraj NATO i najbardziej antysowiecki kraj sowieckiego imperium ?
A czy będziemy sobie bliżsi w przyszłości -jako partnerzy w zachodnich wspólnotach ? Dobrze by było, ale odpowiedź na to pytanie nie należy do historyków.